Znowu kierowaliśmy się w bardziej oddalone, prawie niezaludnione rejony Australii. Przejeżdżając, przez rejony zwane Pilbara i Kimberly, musieliśmy sobie przypomnieć zasady bezpieczeństwa podczas podróżowania w takich miejscach. Dodatkowo na północy Australii panuje pora deszczowa. Zdecydowanie nie jest to najlepszy czas na podróżowanie w te strony. W okresie od listopada do marca występują tu bardzo silne opady deszczu. Drogi mogą być zalane i nieprzejezdne, trzeba uważać na drogach nieasfaltowych, gdyż można się w nich zakopać (co nam udało się zrobić;p).
Park Narodowy Karijini
Jest to drugi co do wielkości Park narodowy w stanie Australii Zachodniej o powierzchni ponad 627 ha. Słynie z wysokich wąwozów, wodospadów i oczek wodnych. Skały są bogate w żelazo, przez co mają intensywny ciemnoczerwony - jasnobrązowy kolor. Masywne wzgórza wyrastają z płaskich dolin. Obszar ten był miliony lat temu przykryty przez morze. Poziom wody obniżył się, powodując powstawanie wąwozów rzeźbionych przez płynące między skałami rzeki. To zjawisko razem z erozją spowodowało, że dzisiaj można podziwiać w parku niezwykły krajobraz.
Park jest bardzo rozległy, więc podróżuje się po nim samochodem, zatrzymując się w różnych punktach, w których są łatwiej lub trudniej dostępne atrakcje. Są tutaj szlaki od bardzo łatwych do bardzo wymagających. Ze względu na brak czasu, a także wysokie temperatury zrezygnowaliśmy z bardziej wymagających tras.
![Park Narodowy Karijini, jaszczureczka](/content/images/2017/03/P1170476.JPG)A tutaj kolejne oczko wodne, w którym kąpała się spora grupka ludzi:
Broome
W 11-tysięcznym miasteczku Broome nie zatrzymaliśmy się na długo. Skorzystaliśmy z jego infrastruktury, czyli supermarketu i tańszej stacji benzynowej. Następnie przeszliśmy się po mieście, jak to zwykliśmy robić, żeby poczuć jego atmosferę, po czym udaliśmy się na zachód słońca na plaży Cable Beach. Jest to plaża, z której to miasto słynie, jest bardzo szeroka i są na niej piękne zachody słońca. Główną atrakcją jest również wieczorna przejażdżka pociągiem złożonym z wielbłądów. Za takimi turystycznymi rzeczami niekoniecznie przepadamy, ale zachodzące słońce rzeczywiście dało spektakularny pokaz kolorów.
Półwysep Dampier
I tutaj zaczyna się prawdziwa przygoda;p Tak, więc Mordka wpadł na genialny pomysł, żeby pojechać na przylądek Leveque, który znajduję się na końcu półwyspu. Prowadzi do niego 200-kilometrowa nieasfaltowa droga. Oczywiście odpowiedziałam: ok, dobra jedźmy. Oboje nie bardzo wiedzieliśmy, po co tam jedziemy 200 km w jedną stronę, ale ktoś nam powiedział, że jest tam ładnie...
...No i droga trochę nas przerosła, a raczej przerosła nasze auto w jednym miejscu;p Okazało się, że jest ona bardzo mokra, w wielu miejscach były duże kałuże, nawierzchnia była gliniasta, przez co bardzo się zapadała.
No i wydarzyło się coś, czego tak bardzo chcieliśmy uniknąć. Dojechaliśmy do wielkiej kałuży z niezłym błotem. Zatrzymałam się przed nią i pytam: jak ją przejechać? Mordka na to: Po lewej po śladach. I ta porada okazała się gwoździem do trumny;p Tak, więc pojechałam po najbardziej miękkiej części, szybko zniosło nas na lewo i utknęliśmy;p
Mieliśmy akurat duże szczęście, że tą drogą jeździło sporo samochodów z ogarniętymi lokalnymi mieszkańcami, którzy szybko nam pomogli i wyciągnęli. Udzielając również rad, jak przejeżdżać takie miejsca. Jak się okazało, pomimo że na środku kałuża jest głęboka, to po bokach jest najbardziej miękko i to boków trzeba unikać. Rzeczywiście rady okazały się słuszne i przejechaliśmy to miejsce. Co ciekawe jak wracaliśmy wieczorem po wielkiej kałuży nie było już śladu;p Jest to dobra nauczka jak w porze deszczowej szybko zmieniają się warunki na drodze.
Wyszliśmy z tej sytuacji prawie bezopresyjne. Gdy na drugi dzień wjechaliśmy na drogę asfaltową, na której można było jechać szybciej, okazało się, że powyżej 80 km/h zaczyna stukać nam kierownica, a jechanie powyżej 90 km/h jest niemożliwe. Miałam teorie, że uszkodziliśmy samochód, jednak Mordka ze stoickim spokojem twierdził, że to tylko przez pełne błota koła. I rzeczywiście na wewnętrznej tronie kół było mnóstwo błota. Po odwiedzeniu myjni i dokładnym ich wyczyszczeniu, wszystko wróciło do normy.
Przylądek Levenque na Półwyspie Dampier
Wracając do celu naszej wizyty Przylądek Levenque trochę nas rozczarował. Rzeczywiście jest to bardzo dzikie i piękne miejsce. Jednak gdybyśmy mieli decydować jeszcze raz, to nie było warto tam jechać taki szmat drogi. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdybyśmy mieli więcej czasu i mogli zostać tam na kilka dni.
Znajduje się tam ośrodek wczasowy, bardzo klimatyczny oraz plaża, na której można łowić ryby i snorkelować. Ucieszyłam się na wiadomość o nurkowaniu z maską i rurką. Było bardzo gorąco i marzyliśmy o wejściu do wody. Na wszelki wypadek zapytałam panią w informacji, czy są tu krokodyle. Na co ona odpowiedziała, że jednego widziano wczoraj właśnie na tej plaży! I, że jak zobaczymy coś dużego, to żebyśmy wyszli z wody! Co ciekawe, gdybym jej nie zapytała, to byśmy nawet się o tym nie dowiedzieli! Po otrzymaniu tej istotnej informacji odpuściliśmy sobie kąpiel.
Wracając, zatrzymaliśmy się na jednej z plaż w poszukiwaniu śladów dinozaurów na skałach. Ich nie znaleźliśmy, za to natknęliśmy się na ośmiornicę!
Szczęśliwi, że udało nam się wydostać z półwyspu Dampier i mądrzejsi o zdobyte doświadczenie wyruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem na wschód!