Pierwszego dnia Wendy zabrała nas na przejażdżkę po okolicy oraz na obiad do Wonthaggi. Drugiego dnia ugotowaliśmy dla Wendy polski obiad-schabowe z ziemniakami i z mizerą, bardzo jej posmakowało. Następnego dnia Wendy wyjechała na dwutygodniowy rejs do Nowej Gwinei, a my pozostaliśmy w naszej aktualnej rezydencji:)
Do naszych obowiązków należało nakarmienie zwierzaków rano i wieczorem, a także dosypanie ziaren na balkonie dla dzikich ptaków, dzięki czemu codziennie rano odwiedzały nas piękne papugi-gallah.
Najbliższy supermarket znajdował się w Wonthaggi, 35km oddalonym od nas.
Niestety pogoda nie była taka jak byśmy sobie marzyli, listopad to początek wiosny i pogoda bywa tutaj bardzo zmienna. Jednego dnia było 18 stopni, wiatr 50km/h i deszcz, następnego piękne słońce i 30 stopni. Bardzo dużo zależało od słońca, które grzeje bardzo mocno i od razu podnosi odczuwalną temperaturę, oraz od wiatru, który potrafi być bardzo zimny, kiedy wieje z Antarktydy.
W brzydką pogodę zostawaliśmy w domu, Mordka robił projekty, a ja robiłam kurs, albo czytałam książkę, ciesząc oko pięknym widokiem na zatokę. Wieczorami kiedy pogoda się polepszała zabierałam Jimmiego i Marlo na spacery na plażę, a Mordka chodził biegać. Wybieraliśmy się też na krótkie przejażdżki po okolicy.
Gdy pogoda była lepsza wybieraliśmy się na jednodniowe wycieczki. W sumie udało nam się sporo zobaczyć, a także poczuć jak żyją tutaj lokalesi:) Najbardziej znane/charakterystyczne/piękne miejsca w okolicy, które odwiedziliśmy:
- Mornington peninsula
- Philip island-dwa razy,
- Moonlit Sanctuary
- Wilsons Promontory National Park