Można powiedzieć, że nieźli z nas szczęściarze. Akurat w ten wyjątkowy dzień byliśmy w Sydney. Pokaz sztucznych ogni w Sydney jest jednym z największych na świecie. Nie mogliśmy się doczekać, aby zobaczyć go na żywo!
Na ten spektakularny pokaz przychodzi co roku ponad milion ludzi z różnych części świata. Są to głównie turyści. Australijczycy natomiast świętują imprezując w klubach, domach itp. Na oglądanie pokazu sztucznych ogni są różne opcje. Można wybrać się na jedną z burżujskich biletowanych imprez z widokiem na zatokę, imprezę na łodzi pływającej po zatoce, czy iść na płatny punkt widokowy, gdzie nie ma aż takich tłumów. Najtańszą opcją jest wybranie się na jeden z darmowych punktów widokowych, które znajdują się wokół zatoki i oczywiście są bardzo zatłoczone.
My wybraliśmy się na punt widokowy naprzeciwko Opery. Jest to jeden z lepszych punktów do oglądania pokazu w centrum, ale nie najlepszy. Wiedzieliśmy, że aby dostać się na najlepszy punkt i mieć w miarę dobre miejsca, ludzie czekają pod bramą już 24 godziny wcześniej!! Na takie poświecenie jesteśmy za leniwi;p
Około godziny dziewiątej rano opuściliśmy mieszkanie. Z zapasami jedzenia i picia na cały dzień wybraliśmy się w celu znalezienia dobrego miejsca na oglądanie wieczornego show!
Około godziny 11.30 dotarliśmy na darmowy punkt widokowy, który wcześniej wybraliśmy. Punkt ten był otwarty od 8 rano i najlepsze miejsca były już zajęte. Znajdowało się tam już mnóstwo ludzi, jednak wbrew pozorom kontrole przebiegały szybko i nie było kolejek. Nie mieliśmy ze sobą żadnego namiotu, więc chcieliśmy znaleźć miejsce w cieniu, aby nie siedzieć cały dzień w słońcu. Po dłuższej chwili poszukiwań udało nam się znaleźć całkiem dobre miejsce z widokiem zarówno na Operę, jak i na most.
Filmik, który nakręciliśmy wracając na naszą miejscówkę z punktu, do którego poszliśmy po wodę. Była godzina trzynasta i ludzi zbierało się coraz więcej. Od godziny szesnastej nie wpuszczano już nikogo na ten punkt widokowy. My mieliśmy opaski, jak na festiwalu, więc mogliśmy bez problemu z niego wychodzić i wracać.
Piknikując, spędziliśmy tam cały dzień, grzecznie czekając na wieczorne pokazy. Czas upłynął nam dużo szybciej niż się spodziewałam. Łukasz nauczył nas gry w kości, Mordka pokochał karcianą grę Makao;p Dookoła panował iście festiwalowy klimat.
Pierwsza akcja zaczęła się o godzinie szóstej pokazem lotniczym.
Następnie odbyła się ceremonia, w której aborygeni, dymem unoszącym się z płonącego eukaliptusa odstraszają złe duchy.
Następnie pojawiły się pokazy świetlne na filarach mostu. Między innymi pojawiały się tam napisy w różnych językach "Witamy w Sydney".
Ok. godziny 21 był pokaz sztucznych ogni dla dzieci, który był przedsmakiem głównego pokazu. Na te dwa pokazy łącznie zużyto ok. 7 ton sztucznych ogni. Kosztowały one 7 milionów dolarów. Pomiędzy godziną dwudziestą pierwszą a północą podświetlona flotylla pływała po zatoce.
O północy zaczął się długo wyczekiwany pokaz, który trwał 12 minut. Bycie w środku tych wydarzeń było niezwykłym przeżyciem. Zdecydowanie coś, co zapamiętamy na zawsze!
Poniżej zamieszczam filmik z całego pokazu (najdłuższy filmik, jaki nakręciłam w życiu ;p ). Długi, ale uważam, że warto wrzucić cały:) Na zatoce znajdowało się jeszcze kilka barek, z których wystrzeliwano sztuczne ognie, na naszym filmiku ich nie widać, ponieważ siedzieliśmy bardzo blisko mostu, a one znajdowały się dużo dalej.