W końcu dotarliśmy do wschodniego wybrzeża. Teraz zamierzaliśmy zwolnić tempo podróży. Pierwszym dużym miastem na naszej trasie było Cairns.
Cairns
Miasto to ma 220 tysięcy mieszkańców i było dla nas poważnym szokiem po ostatnich kilku tygodniach. Rzeczywiście jest duże, ale pomimo tego jest bardzo zielone i przyjemne. Jednym z miejsc, które nas pozytywnie zaskoczyło, był publiczny basen przy plaży w centrum miasta. Czuliśmy się jak w 5-gwiazdkowym hotelu tylko, że za darmo. Świetny relaks po ostatnich wymagających tygodniach.
Kolejnym miejscem, które nam przypadło do gustu był las tropikalny w ogrodach botanicznych. Pomimo że znajduje się w tak dużym mieście można poczuć się, jak na wyprawie w najdziksze zakątki kontynentu. Jest tam też dział, w którym można zobaczyć rośliny, które przetrwały od czasów dinozaurów.
Port Douglas
Znajduje się 70 km od Cairns i jest najbardziej na północ wysuniętym miastem przed wjazdem na tereny Parku Narodowego Daintree. Jest to bogate miasteczko, wypełnione prestiżowymi hotelami dla majętnych turystów. Za spanie na dziko można dostać mandat $300 od osoby. Ma niezbyt dobrą reputację, jeżeli chodzi o nastawienie do backpackersów, podobno ludzie potrafią być w nim bardzo nieprzyjemni. My na szczęście nie mieliśmy w nim żadnych takich sytuacji.
To w tym mieście pierwszy raz widzieliśmy siatkę na plaży, która ma za zadanie zapobiegać dostawaniu się meduz w jej obszar i pozwala na pływanie w morzu. Trzeba jednak być świadomym, że czasami meduza może i tak się przez nią przedostać.
W pobliżu znajduje się bardzo dobry punkt do paralotniarstwa. Lataliśmy motolotnią w Giżycku rok temu i były niezłe emocje, ale taki lot na paralotni zależny tylko od siły wiatru i latawca wydaje się dużo fajniejszy:) Kosztuje to w tym miejscu ok. $200 za 20 minut w tandemie.
Mossman Gorge
Jest to strumyk, który leży na ziemiach aborygenów. By się do niego dostać, trzeba zostawić samochód na parkingu w centrum turystycznym i wybrać się na 30-minutową wyprawę w jedną stronę pieszo. Alternatywnie można zapłacić za autobus, który kursuje pomiędzy centrum turystycznym a początkiem szlaku. Zajechaliśmy tam o 17.50, kiedy zamykali centrum turystyczne i jak się okazało, była to dobra pora, bo dzięki temu mogliśmy pojechać do niego bezpośrednio. Kiedy centrum turystyczne jest zamknięte, szlaban wjazdowy na drogę prowadzącą do początku szlaku otwiera się i każdy może tam wjechać. W okolicy strumienia znajduje się aborygeńska osada.
Las deszczowy Daintree i Przylądek Tribulation
Lat tropikalny Daintree, jest największym lasem deszczowym w Australii. Nazywany jest miejscem, w którym las spotyka się z morzem, ponieważ rzeczywiście sięga aż po samo morze. Ma ponad 135 mln lat i powierzchnie 1200 km2. Aby się do niego dostać trzeba przeprawić się przez rzekę Daintree promem. Koszt promu to $26 w dwie strony.
Jednak kiedy się już tam dostaniemy, to możemy się zdziwić. Miejsce opisywane jako bardzo odległe i dzikie, a w rzeczywistości jest wypełnione turystami (jak na australijskie standardy, dalej puste w porównaniu z Europejskimi atrakcjami;p). Znajduje się tam całe miasteczko przygotowane dla turystów, kilku operatorów wycieczek. Pomimo tego, myślę, że można poczuć w nim dziką naturę i warto je odwiedzić. Znajdują się tam piękne plaże otoczone zielenią lasu deszczowego
Dodatkowo dostępnych jest kilka ścieżek do pieszych eksploracji lasu. Najłatwiejsze są bardzo turystyczne, wyłożone specjalną kładką, ale dla chcących większej dawki emocji dostępne są kilkugodzinne ścieżki po rzadko odwiedzanych zakątkach. Ze względu, że mieliśmy przeznaczony tylko jeden dzień na to miejsce, zrobiliśmy trzy najbardziej popularne trasy. Pozwoliły nam one zobaczyć w łatwo dostępny sposób piękną roślinność.
Idąc w lesie po kładce, nagle zauważyliśmy coś zmierzającego w naszą stronę, co okazało się kazuarem. Był totalnie niewzruszony naszą obecnością. Musieliśmy kilka minut poczekać, zanim postanowił z niej zejść.
Kazuary to ptaki, które występują w Nowej Gwinei, Indonezji i Australii północnej. Są zazwyczaj bardzo płochliwe, jednak mogą spowodować bardzo poważne uszkodzenia u ludzi, gdy zostaną sprowokowane. Odżywiają się głównie owocami. Mogą osiągać do 2 metrów wzrostu, 60 kg wagi, i biegać 50 km/h.
Spotkaliśmy również bardzo głośną ferajnę nietoperzy. Ogólnie rzecz biorąc nietoperzy tzw. latających lisów w Australii jest bardzo dużo, ale tak głośnych, jak te to chyba nie widzieliśmy.
Na wszystkich plażach parku są znaki ostrzegawcze o krokodylach oraz o tym,żeby nie zbliżać się do wody. Co ciekawe na jednej z nich widzieliśmy, jak jakiś turysta zaczął wchodzić do wody. Jednak przewodnik wycieczki, która w tym momencie przyszła na plaże, kazał mu z niej wyjść. Chociaż ataki krokodyli nie są częste, to rzeczywiscie zdarzają się.
Na plaży Thornton w zeszłym roku kobieta została zaatakowana przez krokodyla, kiedy kąpała się z koleżanką. Po kilku tygodniach złapano tego krokodyla, zabito i potwierdzono jej szczątki w jego przewodzie pokarmowym. Link
Na poszukiwanie krokodyli
Nie udało nam się zobaczyć krokodyla różańcowego w żadnej rzece, czy morzu. Wziąż jednak bardzo chcieliśmy ujrzeć te sławne stworzenia na własne oczy. Postanowiliśmy więc wybrać się na płatną wycieczkę, na godzinny rejs po rzece Daintree w poszukiwaniu krokodyli. Czytaliśmy dobre opinie o rejsach organizowany przez firmę Bruce Belcher's Daintree River Cruises. Kosztuje ona $27 od osoby. Na rzece tej jest kilku organizatorów tych rejsów i ceny są dosyć konkurencyjne.
Podobno dwa lata temu pies na powyższym zdjęciu miał pewną przygodę. W deszczową pogodę, zsunął się z łódki, która znajdowała się w niewielkiej odległości od krokodyla ogrzewającego się na brzegu. Oczywiście jak najszybciej chciał dopłynąć do brzegu, bezmyślnie płynąc w stronę krokodyla. Kiedy ten go zobaczył, wystraszył się i wskoczył do wody. Krokodyle bowiem uciekają w wypadku zagrożenia do swojej strefy bezpieczeństwa, czyli do wody. Psu nic się nie stało:)
Podczas rejsu można ujrzeć krokodyle w ich naturalnym środowisku, czasem można ich zobaczyć kilka czasem żadnego. Nam udało się zobaczyć dwa młode krokodyle, jedną samicę i jednego samca. Byliśmy bardzo zadowoleni z naszej wycieczki:) Robią one naprawdę niesamowite wrażenie.
Początek pobytu na wschodnim wybrzeżu był bardzo owocny. Dużo wrażeń, dużo znośniejsza, przyjemna pogoda. Łatwy dostęp do cywilizacji, a jednak tak blisko dzikiej natury. Wzdłuż wybrzeża, powoli kierowaliśmy się na południe.