Kierowaliśmy się na północ, pochłonięci podziwianiem uroków miejsc, które odwiedzaliśmy po drodze. Jednym z nich była tzw. Tęczowa Dolina (Rainbow Valley) w Parku Narodowym Kalbari. Dwugodzinny spacer w upalną pogodę został nagrodzony widokiem, jakiego nie widzieliśmy do tej pory. U podnóża doliny wyrzeźbione siłami natury klify spotykały się z oceanem. Tysiące skał przypominających kamienie ozdabiały ich powierzchnię.
Na jednej z plaż w Parku widzieliśmy grupkę delfinów, które zaszczyciły nas wspaniałym pokazem:) Delfiny żywią się rybami, trzymają się w grupach i razem polują. Samce z samcami, samice z samicami. Coraz częściej jednak rozleniwiają się i domagają się ryb od rybaków, którzy zazwyczaj im coś podrzucają.
Następnie dojechaliśmy do Parku Morskiego zwanego Zatoką Rekina (Shark Bay). Zachwyciliśmy się tym miejscem. Znajduje się tam wiele plaż, które nie tylko wyglądają pięknie, ale również temperatura wody jest zachęcająca do pływania. Bogactwo podwodnej fauny, jak i przejrzystość wód, spowodowane są bujną roślinnością morską, która rośnie kilka kilometrów od brzegu. Dzięki niej wody te zamieszkują żółwie, płaszczki, rekiny, jak i wiele innych ciekawych gatunków ryb.
Nazwa nie jest złudna, rzeczywiście w zatoce znajduje się mnóstwo rekinów. Jednak, jak zostaliśmy poinformowani przez lokalnych mieszkańców, mają one co jeść, więc nie ma co się nimi przejmować;p Nie atakują ludzi. Dowiedzieliśmy się natomiast, że w wodzie występują ryby, na które stanowczo mamy uważać. Jedną z nich jest ryba kamień (szkaradnica), która przesiaduje przy dnie i przypomina kamień. Na jej grzbiecie znajdują się ostre, trujące kolce. Uważana jest za jedno z najbardziej jadowitych zwierząt morskich. Nadepnięcie na nią może skończyć się śmiercią. Poradzono nam uważać również na rybę zwaną lionfish, czyli skrzydlice, która też ma trujące kolce. Oraz kilka innych drapieżnych ryb, które podobno jak zacznie się do nich machać palcami (co robi się w sytuacji, kiedy chce się ją pokazać drugiej osobie) to nam je odgryzie:) Pomijając kilka ryb drapieżnych, to ani skrzydlicy, ani szkaradnicy nie widzieliśmy.
Jedną z plaż, która zrobiła na nas niesamowite wrażenie, była plaża muszelkowa (Shell Beach). Pokryta jest ona małymi muszelkami, które sięgają do 10 metrów w głąb ziemi. Woda jest krystalicznie czysta, ale też niesamowicie słona. Spędziliśmy na niej jedną noc. Mordka mógł skorzystać z wietrznej pogody wieczorem i popływać, starając się nie wpadać do wody w obawie przed obecnymi w wodzie rekinami;p
Już sama droga dojazdowa miała oryginalny charakter:
A tak wyglądała następnego dnia, kiedy pogoda poprawiła się:
Jedynym miasteczkiem na obszarze parku jest mała miejscowość o nazwie Denham. W jej skład wchodzi kilka domów, dwa małe sklepy, dwie małe stacje benzynowe, jedna restauracja, sklep z pamiątkami, jedna kafejka. Oburzeni faktem, że za korzystanie prądu w kafejce trzeba płacić $5 za godzinę szybko ją opuściliśmy. Zawsze kupujemy kawy i korzystamy z prądu gratis. Niemiła niespodzianka.
Na szczęście, okazało się, że na najbardziej znanej w parku plaży zwanej Monkey Mia znajduje się ośrodek, w którym oprócz pokoi o wysokim standardzie jest też kemping, restauracja i bar. Postanowiliśmy wybrać się w to miejsce, aby tam użyć prądu, internetu i klimatyzacji. Ośrodek słynie z codziennych pokazów karmienia delfinów na plaży. Za wjazd obowiązuje opłata $12. jednak wszyscy backpackersi wiedzą, że 300 metrów przed bramą, po lewej stronie jest mały plac, na którym można zostawić samochód i wejść od tyłu na ten teren i plaży unikając opłat. Tak, więc weszliśmy tam za darmo. Dodatkowo bar był zamknięty, jednak kanapy przed nim, oraz gniazdka były dostępne. Poznaliśmy też chłopaka, który zajmował się w tym miejscu wynajmowaniem kajaków i zdradził nam hasło do WiFi. Dzięki czemu popracowaliśmy tam kilka godzin na naszych laptopach. W międzyczasie skorzystaliśmy z pralni samoobsługowej ($4 za pranie) i suszarni. Po czym grzecznie opuściliśmy kompleks bez żadnych problemów:). Oszczędność backpackersa nie ma granic;p
W parku znaleźliśmy też fajny nocleg na dziko, do którego wróciliśmy cztery razy. Zdecydowany rekord spania w jednym miejscu. W tym, jak również w innych parkach, za spanie poza wyznaczonymi, płatnymi kempingami można dostać od strażnika mandat w wysokości od $100 do $1000. Na szczęście udało się obejść bez tego.
Miejscem, które zdecydowanie warto odwiedzić będąc w parku jest tzw. mała laguna (Little Lagoon), która tylko wąskim przesmykiem łączy się z oceanem. Woda w niej jest spokojna, bardzo ciepła, przyjemna do pływania i sportów wodnych. Próbowaliśmy tam pływać z rurką, ale nic ciekawe nie widzieliśmy. Była ona naszym ulubionym miejscem na terenie parku.
Świetnym miejscem do obserwowania rekinów jest punkt widokowy zwany Eagle Bluff. Z powodu płytkich, przejrzystych wód można z niego zobaczyć rekiny czy płaszczki, a czasem podobno również żółwie. Udało nam się zobaczyć kilka rekinów i mantę.
Rekin w oddali:
Park słynie również z Basenu Hamelin. Występuje w nim największą na świecie kolonia stomatolitów, które mają ok. 3,5 bilionów lat. Są to podobne do kamieni formacje tworzone przez mikroorganizmy. W tym miejscu mogły się rozwinąć i pozostać w tej formie z powodu bardzo słonej wody, dzięki której są chronione przed konkurencyjnymi organizmami.
Zdecydowanie Zatoka Rekina jest miejscem, które nam bardzo przypadło do gustu. Silne, ciepłe wiatry i płaska, turkusowa woda sprawiają, że Shark Bay to idealne miejsce do kitesurfingu i windsurfingu. Jedynym minusem, była ograniczona infrastruktura, czyli drogie sklepy, brak kafejek tudzież innych miejsc, w których można by było przeczekać największy upał dnia.
Po spędzeniu czterech intensywnych, przyjemnych, ale też wyczerpujących dni w parku, wyjechaliśmy w dalszą podróż.