Pierwsze dni w Nikaragui, niedocenianej perełce Ameryki Środkowej
Mało się słyszy o Nikaragui, a szkoda, gdyż jest tania, bezpieczna, mało turystyczna, ale za to równie piękna, jak np. Gwatemala. Jest to największy kraj w Ameryce Środkowej, w którym znajdziemy góry, wulkany, piękne plaże i lasy tropikalne. Jest tu aż 19 wulkanów. Najbardziej znane turystyczne miasta to Leon i Granada, które zostały założone przez hiszpańskich konkwistadorów w 1524 roku. Miasta te od zawsze rywalizowały ze sobą o miano stolicy. Konflikt został zażegnany, dopiero kiedy stolicą państwa została Managua, leżąca pomiędzy zwaśnionymi miastami. Kompromis ten miał miejsce w latach 50-tych XVIII w. Na wybrzeżu Pacyfiku panowały wpływy hiszpańskie, natomiast na karaibskim - angielskie. Tak jak reszta Ameryki Środkowej, Nikaragua odzyskała niepodległość od Hiszpanii w 1821 roku. Przez krótki czas była częścią Meksyku, później została włączona w Federację Ameryki Środkowej, aż w końcu uzyskała kompletną niepodległość w 1838 roku. Większość populacji, bo aż 69% to Metysi, czyli ludzie pochodzenia natywnego zmieszani z białymi.
Podróż z Hondurasu do Nikaragui
Do Nikaragui wyruszyliśmy z wyspy Utila w Hondurasie. Musieliśmy najpierw dostać się na ląd promem, co kosztowało nas 575 lempir (ok. 84 zł, 1 HNL = 0,15PLN). A następnie wzięliśmy tzw. shuttle bus z miasteczka La Ceiba do miasteczka Leon w Nikaragui (700km, koszt 65USD za osobę). Podróż autobusowa była organizowana przez firmę Rooney, która to odebrała nas z promu i dowiozła pod sam hostel w miejscu docelowym. Pokonanie całej trasy trwało w sumie od 7 rano do północy. Byłam pod ogromnym wrażeniem poziomu organizacji tej firmy. Wszystko było tak załatwione, że na granicy z Nikaraguą nie musieliśmy nawet wysiadać z busa (opłata za osobę przy wjeździe do Nikaragui to 14 USD.)
Przemyt drona
Posiadanie drona w Nikaragui jest nielegalne! Przed granicą zapytaliśmy naszego kierowcę, czy będzie jakiś problem przy przewożeniu drona przez granicę. Odpowiedział, że będzie spory, bo skanują bagaże, a czasem nawet skanują samochód! Nie chciało mi się w to wierzyć. Zaproponował, że jak damy mu 20-40 USD to wsadzi drona pod maskę, a jak będzie jakiś problem, to pogada z celnikami. No i tak przemyciliśmy drona pod maską busa przez granicę, zupełnie bez potrzeby, bo na granicy nie widziałam żadnych strażników, czy żołnierzy. W przeciwieństwie do innych przekroczonych przez nas granic w Ameryce Środkowej. Nikt również nie sprawdzał naszych bagaży.... Chociaż od innych podróżujących słyszeliśmy, że główne bagaże są skanowane tak jak na lotnisku, a do samochodu wchodzą celnicy i wyrywkowo mogą sprawdzić leżące tam torby. Pewnie zależy to od pory dnia i od punktu granicznego. Tak czy inaczej, biedniejsi o 20 USD, ale szczęśliwi, wwieźliśmy naszą latającą kamerę do kolejnego kraju!
Leon
Po przyjeździe dało się od razu odczuć zupełnie inny klimat ( i mam na myśli tutaj pogodę) niż w Hondurasie. Dotarliśmy tam o północy, a ciągle było bardzo ciepło. Następnego dnia rano wybraliśmy się na spacer po centrum miasta. Zaskoczył mnie fakt, że dużo więcej osób zaczepiało nas na ulicy. Panowie chcący, żeby im robić zdjęcia albo po prostu uśmiechający się i witający. Nie spotkałam się z tym w poprzednio odwiedzonych przez nas krajach Ameryki Środkowej. Dodatkowo czuliśmy się dużo bezpieczniej, nie widzieliśmy też na ulicach ochroniarzy z bronią.
W mieście pojawiły się bryczki i to nie dla turystów, a po prostu jako środek transportu, które w innych krajach widzieliśmy raczej poza miastami, a w miastach stanowiły one tylko atrakcję turystyczną. Leon słynie ze zjazdów na desce pseudo-snowbordowej z pobliskiego wulkanu, koszt takiej przyjemności to 30USD. Wspinaczka na wulkan z deską trwa ok. 2 godzin, natomiast zjazd podobno niecałą minutę! Brzmiało to w sumie ciekawie i intrygująco. Mieliśmy ochotę sprawdzić jak to jest pędzić w dół po czarnych piaskach wulkanu, ale niestety miałam gorączkę, katar i ból gardła, także zmuszeni byliśmy ograniczyć wysiłek do minimum.
Wybraliśmy się za to na dach katedry Leon, która jest największym kościołem w całej Ameryce Środkowej. Z jej dachu można podziwiać panoramę miasta. Koszt to 3 USD.
Kordoba jest walutą Nikaragui. Jej nazwa pochodzi od nazwiska zalożyciela Nikaragui, Francisco Hernández de Córdoba. W przybliżeniu 1 cordoba to 0.10 złotego.
Ucieczka nad Pacyfik
Spragnieni oceanu, którego nie widzieliśmy jeszcze podczas naszej podróży po Ameryce Środkowej, wybraliśmy się na plażę położoną 30 minut na zachód od Leonu, czyli na plażę Roca. Transport collectivo (czyli zbiorową taksówką) kosztował nas 3USD od osoby. A na samej plaży znaleźliśmy zakwaterowanie za niewielkie pieniądze. Panowały tam dobre warunki do surfingu i woda w oceanie okazała się cieplejsza niż oczekiwaliśmy. Wypożyczenie deski do surfowania kosztuje 10USD za 2h, natomiast złamanie jej w pół - 80USD :)
Następnego dnia pojechaliśmy do miejsca zwanego Turtle Lodge. Jest to odizolowany ośrodek znajdujący się na plaży Los Brasiles. Mają oni różne opcje zakwaterowania. Od dormitoriów po prywatne chatki na plaży, na którą my się zdecydowaliśmy.
Co ciekawe ośrodek wspiera żółwie morskie, poprzez prowadzenie programu wypuszczania ich do oceanu. Skupują oni jaja od okolicznych mieszkańców, trzymają do wyklucia się, następnie wypuszczają żółwie do morza. Mieliśmy spore szczęście i trafiliśmy akurat na noc, kiedy było wypuszczanie żółwi skórzastych. Oprócz tego gatunku mają oni również żółwie oliwkowe i żółwie zielone. Żółwie skórzaste są największym gatunkiem żółwi morskich na świecie! Nie mają one kościstej skorupy, jest to po prostu skóra. Są one czwartym najcięższym gadem po trzech gatunkach krokodyli.
Pomimo pięknej plaży oraz szczytnej misji z żółwiami, ośrodek ten mnie nie zachwycił, chociaż ma on miano najlepszego noclegu w Nikaragui wg. Lonely Planet. Jak dla mnie panował tam zbyt duży natłok backpackersów na bardzo małej powierzchni. Dnie były bardzo gorące i spora ilość osób siedziała w restauracji, gdyż było to jedne z niewielu zacienionych miejsc i jedyne z internetem i kilkoma gniazdkami z prądem. Dodatkowo codzienna organizacja gier i zabaw wieczorem przypominała mi atrakcje z wycieczek szkolnych. Zupełnie nie mój klimat, może jestem już stara, ale dużo preferowałam spacer na plaży i poobserwowanie gwiazd, słuchając szumu morza niż upijanie się przy barze.
Główną atrakcją w Turtle Lodge jest surfing. Mordce udało się popsuć drugą wypożyczoną przez niego deskę w Nikaragui, ale tym razem tylko zgubił jeden ze stateczników. Można tam również jeździć konno po plaży, czy wziąć lekcje yogi. Dostępna była również lina do chodzenia. Spróbowaliśmy na niej naszych sił, ale było nam bardzo ciężko przejść kilka kroków, chociaż po kilku próbach szło nam lepiej.
Jeżeli chodzi o informacje techniczne, aby dostać się do ośrodka, trzeba dojechać do restauracji Chiapas, z której to odpływa łódka na drugą stronę rzeki (koszt 30 kordob za osobę ~1USD). Tam czeka na nas bryczka z koniem, aby przewieźć nas do hostelu (za drobnym napiwkiem). My jednak grzecznie odmówiliśmy i poszliśmy tam pieszo. Spacer zajął nam 10 minut. Ze względu na problematyczną wyprawę do wioski, je się tylko w hostelu. Ceny są w miarę przystępne, ale oczywiście zawyżone jak na Nikaraguę. Jedzenie było dobre, ale czas oczekiwania kosmiczny. Z resztą jak w większości miejsc w Nikaragui czy Hondurasie.
Plaża była piękna, woda ciepła, niebo bezchmurne czego chcieć więcej:) Po kilku dniach leniuchowania wypoczęci byliśmy gotowi ruszyć w dalszą drogę. Wybraliśmy się do miasta Masaya, aby bardziej zagłębić się w kulturę i atmosferę kraju.