Piękni ludzie w biednym kraju - Mjanma (Birma) 2016

Do Birmy wybraliśmy się w październiku 2016 roku. Postanowiliśmy odwiedzić ten kraj, ponieważ wiele osób, których spotkaliśmy podczas naszych podróży, go polecało. Mówili, że to ostatni moment, aby się tam wybrać, zanim zajdą w nim nieodwracalne zmiany pod wpływem intensywnego napływu turystów. Wiele osób porównuje go do Tajlandii sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to jeszcze nie była tak popularnym kierunkiem wśród urlopowiczów z różnych części świata.




W XIX wieku miały miejsce wojny anglo-brimijskie, a państwo to było kolonią brytyjską do 1948 roku. Od 1962 roku panowała w nim dyktatura. Przez cały okres niepodległości aż do 2010 roku kraj był nękany wojnami cywilnymi pomiędzy różnymi grupami etnicznymi. Dopiero od wyborów w 2010 roku sytuacja uspokoiła się i kraj stał się bardziej dostępny dla odwiedzjących.


Bardzo popularnymi kierunkami turystycznymi są słynna wioska na jeziorze Inle, a także kompleks świątyń Bagan. Jednak po zapoznaniu się z mieszanymi opiniami na temat jeziora Inle mówiącymi, że jest to teraz głównie szopka dla turystów, postanowiliśmy darować sobie wyprawę na północ kraju. Trochę żałuję nieodwiedzenia świątyń Bagan, które z pewnością wywierają niesamowite wrażenie. W trakcie naszego 10-dniowego pobytu spędziliśmy dwa dni w największym mieście, Rangun, które do 2005 roku było stolicą kraju. Następnie wybraliśmy się na wybrzeże, gdzie mieliśmy plan wypocząć na plaży - Ngwesaung.






W Rangunie spędziliśmy dwie noce w hostelu o nazwie 20th Street Hostel. Noc kosztowała 70zł. Co uważam, było bardzo wysoką stawką w stosunku do jakości. W Tajlandii za taką cenę mielibyśmy pokój o dużo wyższym standardzie. Na ulicach miasta panował chaos - zmiany pasów bez dawania kierunków, ludzie chodzący między samochodami na jezdni, sprzedawcy okupujący chodniki.





Okazało się, że nasz pobyt wypadł podczas festiwalu światła, który jest drugim co do rangi świętem religijnym w kraju. Dzięki czemu trafiliśmy na piękne pokazy w Pagodzie Szwedagon. Wyznawcy buddyzmu wierzą, że by osiągnąć lepsze życie pośmiertne, należy złoto oddać do Pagody. Na szczycie Pagody znajdują się złote płytki z danymi osób, które je ufundowały. Im bliżej szczytu zawieszona jest płytka, tym droższe jest jej wykupienie. Jedna kosztuje nawet ok. 3000 USD.




Rangun (ang. Yangon) to miasto, w którym rozwój cywilizacyjny kontrastuje ze skrajną biedą. Wybraliśmy się na godzinną przejażdżkę pociągiem z obrzeży miasta do centrum. To, co zobaczyliśmy po drodze, było przerażające. Uświadomiło nam, jak naprawdę duża bieda panuje w tym kraju. Bilet kosztował niecałą złotówkę. Niezwykłe jest to, że pomimo tak niskiego poziomu życia prawie każdy posiada smartfona!






Jedzenie było tańsze niż w Tajlandii, jednak jego higiena pozostawiała dużo do życzenia. Aby zjeść nasz posiłek bez obaw, musieliśmy chodzić w miejsca bardziej turystyczne o wyższych standardach.

Po krótkim czasie spędzonym w bardzo ruchliwym mieście wyruszyliśmy and morze na zachodnie wybrzeże do miejscowości Ngwesaung. Przejechanie dystansu 250 km zajęło nam 6 godzin:). Droga przypominała nasze polskie drogi, jednak wokół nie było żadnych cementowych budynków. Pola i jedynie drewniane domy.







Ngwesaung to jedna z najłatwiej dostępnych dla przyjezdnych plaż, którą można odwiedzić bez problemu. Co ciekawe, aby dotrzeć w niektóre rejony kraju, trzeba dostać specjalne pozwolenia. Koło plaży znajduje się krótka uliczka, wzdłuż której jest kilka restauracji, sklepów oraz hoteli. Zaskoczyły nas jeżdżące po plaży motory/quady/konie. Najpierw nas to zirytowało, zamiast ciszy i spokoju, słychać było ciągły dźwięk silnika, jednak z czasem sami zaczęliśmy używać motorowej taksówki wożącej nas po plaży;p






Wybraliśmy tę plażę, gdyż miała być na niej wypożyczalnia sprzętu wodnego i Mordka miał pływać na windsurfingu. Ja miałam natomiast jeździć konno, gdyż znaleźliśmy w internecie informacje, że jest tam taka możliwość. Wypożyczalni jednak tam nie było, jedynie zamknięty klub. Konne przejażdżki owszem były (w tym na przemalowanym na zebrę koniu), jednak głównie dla dzieci, stępem po plaży. Atrakcjami oprócz tego było jeżdżenie na quadach czy pływanie na bananie. Plaża niestety nie nadawała się do pływania z maską i rurką. Mieliśmy dwa ulubione miejsca, w których spędzaliśmy czas, jedną knajpkę przy samej plaży. Oraz drugą - Bay of Bengal zlokalizowaną na samym końcu plaży, dzięki czemu był tam spokój i cisza. Mieszkaliśmy w pokoju oddalonym kilka minut spacerkiem od plaży (najtańszym, jaki znaleźliśmy) w Soe Ko Ko Beach House & Restaurant. Nocleg kosztował nas 60 zł/noc ze śniadaniem w cenie.




W restauracji Bay of Bengal poznaliśmy Mi Mi Lai (kelnerkę), która pewnego dnia zaprosiła nas na obiad do swoich teściów. Oczywiście zachwyceni tą propozycją zaakceptowaliśmy zaproszenie. Z Mi Mi, jej mężem i córeczką spędziliśmy cały dzień. Zabrali nas na okoliczne plaże, na które turyści nie docierają, na wyspę węży, a także do domu rodziców.






Głównym daniem był gulasz z wnętrz świni. Znajdował się w nim żołądek, wątroba, również kończyny pokrojone wzdłuż wrzucone wraz ze skórą i kośćmi. Gdy probowałam go zjeść, dostawałam odruchu wymiotnego i niestety nie byłam w stanie nic przełknąć. Mordka był bardziej wytrzymały, jednak jak trafił na pewien składnik, której nie mógł rozgryźć, to też się poddał. Niestety wyszliśmy na chamskich białych turystów i nie byliśmy w stanie zjeść tego wytwornego obiadu, który podobno jest gotowany tylko na specjalne okazje. Bardzo przeprosiliśmy gospodarzy i na szczęście byli wyrozumiali, że nie mieli do nas urazy.





Birma to kraj, w którym rzeczywiście ludzie są bardzo otwarci. Infrastruktura turystyczna jeszcze raczkuje, a popyt w kwestii noclegów wydaje się większy niż podaż, ceny zatem są wyższe niż w Tajlandii. Reszta jest natomiast dużo tańsza. Za cały nasz 10-dniowy pobyt wraz z noclegami zapłaciliśmy 2000 złotych. Żywiąc się w restauracjach, również w tych z wyższej półki. Oraz jeżdżąc praktycznie wszędzie taksówkami, które są bardzo tanie. Spędzając nasz urlop na takim poziomie w państwie europejskim, wydalibyśmy dużo więcej pieniędzy. My kraj ten wspominamy bardzo pozytywnie. Pobyt w nim był bardzo ciekawym doświadczeniem. Co więcej, do dziś utrzymujemy kontakt z Mi Mi przez facebooka :)

Ceny w Birmie (2016)

W Birmie obowiązuje Kyat (MKK) i na sierpień 2017 za 1 zł dostaniemy 380 Kyatów. Co ciekawe, od naszego pobytu złotówka umocniła się w stosunku do Kyata o 15% co może jeszcze bardziej zachęcić Polaków do odwiedzenia tego kraju. Oto przykładowe ceny:

Produkt Cena (MKK) Cena (PLN)
woda 300 0,80
kokos z ulicy 1000 2,65
taxi w centrum miasta 2500 6,63
wejscie do swiatyni 1400 3,70
kiść bananow 500 1,30
kolacja dla 2 os. w lokalnej knajpie 10000 26,50
kolacja dla 2 os. w droższej restauracji 32000 84,80
wynajęcie skutera na dzien 10000 26,50
tani nocleg w stolicy 20-35 tys. 50-100

Krótki filmik z pobytu: