Gwatemala - pierwsze kroki w mekce backpackersów
Od razu po przekroczeniu granicy z Belize dało się odczuć, że jesteśmy w innym kraju. Zaczęło być bardzo zielono i dziko. Pojawiło się dużo koni, w tym kilka stojących tuż przy samej drodze. Po dojechaniu do Flores, które miało być urokliwym miasteczkiem otoczonym przez jezioro, straciliśmy wszelkie nadzieje na udany dzień. Lało jak z cebra, nie było nawet szans na wyjście z naszego hostelu!
Przez tę okropną pogodę daliśmy się naciągnąć na bardzo drogie bilety na naszą dalszą podróż. Lało i nie chcieliśmy chodzić po mieście, przedzierając się przez rzeki deszczówki płynące chodnikami. Mianowicie planowaliśmy jechać z Flores do Semuc Champey i dalej do miasta Antigua.
Sprzedawca zaproponował nam bilety na te dwie podróże i w zamian za to, że kupimy je od razu na pierwszą i drugą podróż, to dostaniemy bilet z Flores do świątyń Tikal gratis (wybieraliśmy się tam następnego dnia). Zapłaciliśmy wiec 200 quetzali za bilet z Flores do Semuc Champey i 200 za drugi z Semuc Champey do Antigua. Bilet do Tikal dostaliśmy gratis wraz z przewodnikiem. Później okazało się, że bilety, za które my zapłaciliśmy 200 quetzali, ludzie kupowali po 150, a nawet 100, a bilet do Tikal kosztował 70 quetzali. Cóż tak to jest w podróży, jest się naciąganym na każdym kroku. W końcu turysta to worek pieniędzy.
Drugiego dnia mieliśmy okazję przejść się po niewielkiej wysepce Flores, która obeszliśmy w 15 minut. Wybraliśmy się również przez most do głównej części miasta na tętniący życiem targ, gdzie przypomniała mi się Azja. Wszędzie jeżdżące skutery, chodzący ludzie, biegające dzieci, jednym słowem - chaos. Czego za to nie widziałam wcześniej, to punkt weterynaryjny, w którym w klatce siedziały szczeniaki chihuahua i mieszańców labradorów na sprzedaż. Smutny był to widok dla moich oczu.
Tikal
Kompleks ruin Tikal był największym miasteczkiem Majów w Ameryce Środkowej. Z Flores do ruin Tikal organizowane są codziennie rano przewozy o godzinach 3:00, 4:30, 8:00, 10:00 i 12:00. Miejsce docelowe znajduje się 20km w głębi dżungli.
Stwierdziliśmy, że wycieczka o 3 rano nie jest dla nas, jednak sporo osób ją wybiera ze względu na możliwość obserwowania wschodu słońca w ruinach. Wejście do kompleksu kosztuje 150 quetzali od osoby. Postanowiliśmy pojechać tam rano o 4:30, gdyż powiedziano nam, że wtedy są mniejsze tłumy. Wydaje mi się, że taką informację dostaje każdy i że trafiliśmy na największy tłok. Z tym, z ciągle nie było tam aż tak dużo turystów. W przejeździe do świątyń mieliśmy gratis przewodnika. Ku mojemu zdziwieniu mówił on bardzo dobrze po angielsku. Kupując bilet, zapomnieliśmy zapytać, w jakim języku będzie przewodnik więc nastawiałam się, że będzie mówił tylko po hiszpańsku. Ku mojemu kolejnemu zaskoczeniu, cała grupa backpakersów, jakieś 50 osób, trafiła do jednego przewodnika anglojęzycznego. Druga grupa, jakieś 20 osób, do hiszpańskojęzycznego. W tym momencie pomyślałam, że zwiedzanie w grupie 50 osób to jakaś porażka, ale okazało się, że było bardzo w porządku. Nasz przewodnik opowiadał mnóstwo ciekawych rzeczy o Majach, dżungli i zwierzętach w niej mieszkających. I na koniec w przeciwieństwie do przewodników w Meksyku nawet nie zapytał o napiwek.
Ruiny te znacząco różnią się od innych ruin majów przez nas odwiedzonych. Są one zdecydowanie większe, znajdują się w środku niesamowitej, dziewiczej dżungli, przez którą trzeba przechodzić, aby zobaczyć ogromne ponad 60-metrowe piramidy. Jeżeli wejdzie się na jedną ze świątyń to widać korony drzew i kilka wież wystających między nimi. Piramidy są przeogromne. Bardzo magicznego klimatu dodaje jeszcze dźwięk wyjących małp, które zamieszkują dżunglę i są tak głośne, że słychać je nawet z odległości 6 kilometrów. Wg naszego przewodnika ryk tych małp został użyty w filmie Jurrasik Park jako ryk dinozaurów. Ruiny zostały odkryte w 1 848 roku. Miasto było ważną osadą od 200 roku naszej ery, w 700 roku przeżywało swoje najlepsze lata, a w 900 kierowało się ku schyłkowi.
Jedzenie
Niestety czekało nas wielkie rozczarowanie co do gwatemalskiej kuchni. Po pierwsze niezbyt mogliśmy znaleźć coś, co byłoby typowe dla tego kraju. Na ulicy najłatwiej można było kupić kurczaka smażonego w panierce na głębokim tłuszczu z frytkami! KFC w wersji gwatemalskiej! Cokolwiek spróbowaliśmy w knajpach z sekcji gwatemalskie jedzenie, nam nie smakowało: np. kurczak w typowym sosie gwatemalskim okazał się kawałkiem podudzia zanurzonym w kwaśnej zupie. Poza tym wszędzie łatwiej było znaleźć hamburgery niż kuchnię lokalną.
Ogólne pierwsze wrażenia
Nagle zrobiło się bardzo backpackersko, przestaliśmy widzieć tłumy turystów z walizkami na tygodniowych urlopach, a wszędzie widzieliśmy młodych ludzi z plecakami. I jak się okazało, wszyscy podążaliśmy tą samą trasą przez Gwatemalę, a spora część nawet przez Amerykę Środkową od Cancun po Panamę tak jak my. Okazało się, że wcale nie musimy znać języka hiszpańskiego, w hostelach i w biurach podróży, gdzie kupuje się bilety, każdy mówi po angielsku. Gwatemala okazała się dużo łatwiejsza do podróżowania i dużo bardziej tłoczna niż się spodziewałam. Warto jednak podkreślić, że tyczy się to trasy najbardziej turystycznej, która jest też bardzo patrolowana przez policje. W miastach, na stacjach benzynowych można zobaczyć policjantów z długą bronią palną. Podejrzewam, że podróżowanie po mniej utartym szlaku nie jest już tak łatwe, ani bezpieczne.