Australia Zachodnia cz. 1 - piękne białe plaże, wielkie drzewa, windsurfing i inne
Udało się! Przetrwaliśmy centralną Australię. Wymęczeni, ciągłym molestowaniem przez muchy i komary na zmianę oraz atakami wściekłych mrówek, dotarliśmy na wybrzeże.
Jako że ostatnie tygodnie podróżowaliśmy bardzo intensywnie, postanowiliśmy trochę zwolnić tempa i kilka dni poświęcić na relaks:) To, co lubimy najbardziej:D
Pobyt nad oceanem zaczęliśmy od miejscowości Esperance, która nie przywitała nas tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Pomijając piękny poranek, przez następną część dnia zamiast słonecznej pogody, panowały mrozy (18 stopni) i ulewy.
Opuszczaliśmy Esperance w ogromną burzę. Kierując się do miejscowości Albany, musieliśmy użyć objazdu, nadrabiając 100 km. Przyczyną było, zamkniecie głównej drogi z powodu powodzi.
W Albany dalej była dosyć słaba pogoda, więc nie zostaliśmy tam za długo. Przejechaliśmy się tylko do parku Torndirrup, po czym pojechaliśmy dalej.
Następnie odwiedziliśmy Park Warren, w którym w latach 30. i 40 powstało osiem wież obserwacyjnych na drzewach eukaliptusowych. Służyły one do szukania pożarów w wysokim lesie. Turystom umożliwiono wejście na kilka z nich. My wspięliśmy się na drzewo zwane: The Dave Evans Bicentennial, które ma 75 metrów. Jest one najwyższe ze wszystkich, a z jego szczytu rozpościera się piękna panorama na las.
Filmik z wspinania się:
Filmik ze schodzenia:
Następna po drodze była miejscowość Augusta, która bardzo nam się spodobała. To w niej pierwszy raz widzieliśmy delfiny i to całkiem niespodziewanie, bo podczas spożywania obiadu nad zatoką:)
Znalezienie zacisznego noclegu, legalnego, w którym nie dostanie się mandatu, nie zawsze jest łatwe. W okolicy miasta Augusta, w poszukiwaniu idealnego miejsca, trafiliśmy do lasu, w którym droga była niewiele szersza od ścieżki rowerowej. Nie było szans na zawrócenie. Baliśmy się, że jak trafimy na drzewo na drodze, czy też jakąś inną przeszkodę to będzie ciężko wrócić. Na szczęście dojechaliśmy do szerszego miejsca, w którym spędziliśmy noc, a następnego poranka bez problemu dojechaliśmy z niego do głównej drogi.
Kolejnym miejscem, w którym się zatrzymaliśmy było miasteczko Denmark, gdzie trafiliśmy na świetną pogodę z ciepłym wiatrem, dzięki czemu Mordka mógł popływać.
Jadąc dalej na północ, przez przypadek zatrzymaliśmy się na nocleg w świetnym miejscu obok pola pełnego kangurów.
Kręcąc powyższy filmik, nie zauważyłam, że kilka metrów ode mnie stoją wryte w ziemię, patrzące na mnie w głębokim szoku dwa kangury. Były wielce zdziwione moją obecnością. Kiedy je zauważyłam, zaczęły uciekać.Przejeżdżając przez Margaret River (gdzie chcieliśmy zobaczyć największe fale w Australii Zachodniej, ale ocean był nadzwyczaj spokojny) dotarliśmy do Busselton. W którym to znajduje się najdłuższe drewniane molo na świecie, mierzące prawie 2 km. Wybudowane w latach 60. XIX wieku w celu przetransportowywania dóbr z łodzi na ląd, ponieważ z powodu płytkiej wody w zatoce nie mogły one podpłynąć do brzegu. Dzisiaj jest ono atrakcją turystyczną.
Zachodnie wybrzeże jest rajem dla windsurferów i kitesurferów. Bardzo częsty stabilny ciepły wiatr, płaskie wody, sprawiają, że mają oni tu idealne warunki. Nowo poznani znajomi polecili nam świetną plażę w miejscowości Australind, na której Mordka miał bardzo udaną sesję windsurfingową.
Jeden z kitesurferów nawet skoczył nad pływającym na desce Mordką. Chłopaki mieli niezłą zabawę:):
Kolejnym ciekawym miejscem, do którego trafiliśmy w drodze do Perth było jezioro Clifton. Znajdują się w nim trombolity, które są formacjami przypominającymi małe kamienie. Powstają na skutek absorpcji węglanu wapnia przez bakterie wchodzące w ich skład. Mają ponad 2000 lat.
Dojechaliśmy do kolejnego dużego miasta- Perth, o którym napiszę już w kolejnym artykule:)